PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=99403}

Mój brat niedźwiedź

Brother Bear
7,5 114 613
ocen
7,5 10 1 114613
6,7 12
ocen krytyków
Mój brat niedźwiedź
powrót do forum filmu Mój brat niedźwiedź

Mój Wielki Brat

użytkownik usunięty

Święty Tomasz z Akwinu widział to bardzo klarownie: "Dusza i ciało mają (...) jedno tylko istnienie; jest to istnienie całej złożonej jedności dostarczane przez duszę. Tak więc jedność człowieka nie polega na jakimś dopasowaniu składających się nań części, lecz jest jednością samego aktu jego istnienia." Natomiast w Hollywood jest, jak się zdaje, inaczej — tamtejsi twórcy często zabawiają nas historiami, w których dusza i ciało to dwa klocki, które można dowolnie składać. Mieliśmy już dwie dusze w jednym ciele ("Dwoje we mnie"), duszę mężczyzny w ciele kobiety ("Switch - trudno być kobietą"), duszę chłopca w ciele dorosłego ("Duży"), ostatnio także nową wersję historii, w której matka i córka dokonują "zamiany na dusze" (zresztą niechcianej; w filmie "Zakręcony piątek").

O co w tym wszystkim chodzi? Czy tylko o zrobienie na złość Akwinacie? Mam wątpliwości. Kiedy Hollywood chce być antytomistyczne, to jest takie w sposób jawny i kręci, na przykład, kolejne "Matriksy". Myślę, że zabawa "w składanie", która zrodziła te filmy, służy nie tyle ontologicznej dywersji (jak "Matrix"), co wyłożeniu pewnej prawdy etycznej, a mianowicie: nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe. To stare prawo jest w każdym z filmów uzupełniane, czy też uaktualniane. "Switch..." mówił: nie czyń drugiemu krzywdy, nawet jeśli ten "drugi" jest kobietą. W "Zakręconym piątku" końcówka wywodu brzmiała: ...nawet, jeśli (...) jest twoją córką (lub matką). Każdy z tych filmów (a także inne, podobne), służył w istocie prostej idei, zgodnie z którą człowiek jest człowiekowi równy, dlatego człowiek winien człowieka miłować.

Film "Mój brat niedźwiedź" idzie na tej drodze rozumowania dalej, niż poprzednicy. "Składanka" nie odbywa się tu bowiem na linii człowiek-człowiek, ale na linii człowiek-zwierzę. Młody eskimoski chłopiec Kenai bardzo chce przejść przez rytuał inicjacyjny i zostać mężczyzną. Jest on jednak gwałtowny, niefrasobliwy i niepokorny. Kiedy plemienna szamanka nadaje mu niedźwiedzi totem miłości, a nie odwagi, której się spodziewał, jawnie okazuje zuchwałe niezadowolenie. Kenai zaczyna niedźwiedziami gardzić. Kiedy w walce z jednym z nich ginie jego najstarszy brat, Kenai, głuchy na napomnienia, z furią rusza na polowanie. Dopina swego, ale za sprawą interwencji z zaświatów sam zostaje zamieniony w niedźwiedzia. Początkowo reaguje rozdrażnieniem i rozpaczą, potem z mozołem uczy się doceniać nowy punkt widzenia.

A zatem mamy sytuację typową dla filmowych "składanek": ciało niedźwiedzia, dusza chłopca i trudna lekcja pokory. Kenai zmuszony jest, by spojrzeć na ludzi z perspektywy innych stworzeń, a w konsekwencji przeprowadzić rachunek sumienia.

Jacyż więc są ludzie, widziani oczyma misia? Przede wszystkim niebezpieczni. Koda, mały niedźwiadek spotkany przez Kenai, nie mówi o ludziach inaczej niż jako o tych strasznych, uzbrojonych potworach. Bohaterowi najpierw przykro tego słuchać: oponuje i tłumaczy. Ale w końcu i on przyznaje - zwłaszcza po kilku walkach stoczonych z własnym, nieświadomym sytuacji bratem - że należy do gatunku głęboko skażonego przez zło.

Jest to konstatacja, z którą wypada się zgodzić. Ilekroć oglądamy skradającego się brata Kenai, który z nienawiścią w oczach tropi domniemanego zabójcę naszego bohatera, nie wolno nam zapominać, że tą nienawiścią natchnął łowcę nikt inny, jak sam Kenai. To on przecież, po śmierci najstarszego brata stwierdził, że miłość nie jest mężczyźnie potrzebna i że zemsta jest jedynym lekarstwem, które może przynieść ukojenie. Jest więc tak, że Kenai w niedźwiedziej skórze doświadcza zła, które sam sprowokował będąc w skórze ludzkiej. Magiczna przemiana potwierdza zatem to prawo, o które zazwyczaj w "składankach" chodzi: nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe, nawet jeśli ten "drugi" jest zwierzęciem.

Pytanie: czy to jest stwierdzenie tak samo słuszne, jak te proponowane przez filmy omówione na początku? Wydaje się, że rodzi ono pewne problemy, których tam nie było. Najważniejszy z nich jest taki, że jeśli człowiek (zwłaszcza pierwotny, a takich tu oglądamy) zaprzestałby walki ze zwierzętami, prędzej czy później po prostu by zginął. Podobnie: jeśli zwierzęta nie będą walczyły o własną przestrzeń życiową, spotka je ten sam los. Interesy człowieka i interesy zwierzęcia są rozbieżne i tylko czasami, w przypadku udomowienia, mogą stać się tożsame. Trudno zatem mówić w tym przypadku o tym, co "niemiłe"; wypada raczej mówić o tym, co konieczne.

Dlatego też wydaje się, że twórcy tego filmu dopuścili się pewnego istotnego przemilczenia. Dużo oglądamy w tym filmie zła wyrządzanego zwierzętom przez ludzi, dużo o nim słuchamy. Kiedy Kenai stara się być apologetą ludzi, mały Koda ucina jego argumenty: ale przecież to oni na nas polują! Kenai milknie, zmieszany i zawstydzony.

A przecież nie powinien! Dlaczegóż nie przytoczy prostego kontrargumentu odnoszącego się do zdarzeń wcześniejszych i nie powie po prostu: ale to przecież niedźwiedzie wyjadają nasze zapasy! Wydaje się, że byłoby to uczciwe podkreślenie smutnej antynomii: ja jestem zły i egoistyczny, ale i ty, bracie niedźwiedziu, jesteś taki... Możemy się tylko starać, by nasza walka o byt nie przybrała charakteru zbrodniczego; by zawsze opierała się na zasadzie "fair play".

Ale tego nikt tu nie mówi. Film sugeruje, że tylko jedna strona konfliktu ponosi winę i że jest to człowiek. Gdyby przenieść strukturę "Mojego brata niedźwiedzia" na - dajmy na to - "Zakręcony piątek", musielibyśmy wyobrazić sobie finał tamtego filmu, w którym matka klęka przed córką i mówi: miałaś rację - to ty byłaś dobra, a ja zła. Kto widział tamten film, ba!, kto zna choć trochę życie, ten wie, że byłby w takiej sytuacji trudny do zniesienia fałsz.

I ten fałsz jest obecny w "Moim bracie niedźwiedziu". Więcej, jest on posunięty do ostateczności: oto bowiem w finale Kenai nie decyduje się na powrót do ludzkiej postaci. Widz nie bardzo się temu dziwi, zrozumiał już przecież, co zrozumieć powinien: że niedźwiedź jest stworzeniem lepszym od człowieka. Kenai będzie żył błogo, obrał bowiem "lepszą cząstkę". Co więcej, będzie nauczał współplemieńców i przekonywał, by szanowali tych, na których dotychczas polowali.

Piękna wizja! Ale niepełna. Czyż nie przydałoby się, by i wśród niedźwiedzi przeprowadzić podobną reedukację? By szukać porozumienia na prawach partnerstwa, a nie podporządkowania? Filmy "składankowe" zazwyczaj mówiły tak: by wzbogacić własną podmiotowość, należy poznać podmiotowość odmienną - a może nawet na chwilę ją przyjąć jako własną, by empatia była pełna. "Mój brat niedźwiedź" jest propozycją bardziej radykalną: by wzbogacić siebie i społeczność, w której się żyje, należy własną podmiotowość odrzucić i zamienić na inną. Nie ma mowy o zrównaniu się z Innym; trzeba Innym po prostu się stać.

Przykrą konsekwencją takiego wywodu jest to, że w proponowanej perspektywie nie ma grup równych i autonomicznych. Są grupy równe i równiejsze. Grupy, które winny nauczać i grupy, które winny słuchać. I pokornie patrzeć, jak ich zimowe zapasy znikają w brzuchach "grupy uprzywilejowanej".

Przewrotny wniosek końcowy mógłby brzmieć tak: kto zaczyna majstrować przy modelu świata św. Tomasza, ten ostatecznie musi dojść do modelu opisanego przez Orwella. Ale byłoby to chyba stwierdzenie na wyrost. A przynajmniej, należy żywić taką nadzieję.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones